O i taka uwaga, dla mniej kumatych. Są zakładki tutaj, wiec zamiast szukać wpisów, całą daną historyjkę znajdziecie w odpowiedniej zakładcee. ; pp
Seele
szła. Nie wiedziała dokąd. Wiedziała jednak, że musi jak najdalej znaleźć się
od rodzinnego domu. Jeżeli mogła go nazwać rodzinnym. Nie miała tam rodziny.
Chociaż kochała przybranego ojca i siostry. Ale nienawidziła tej starej
wiedźmy.
Przysiadła
przy drzewie. Musiała poskładać myśli. Znajdowała się po za zasięgiem domu. Nie
mogła w to wszystko uwierzyć. „Kim ja naprawdę jestem?” – pytała siebie w
duchu. Nic nie rozumiała. Nagle przypomniała sobie w tajemniczym pakunku od
ojca. Mówił, żeby nie dotykać, ale ciekawość Seele był zbyt wielka. Mimo
przestrogi wyjęła paczuszkę z torby. Zatrzymała oddech i dotknęła tkaninę,
która pieczętowała tajemniczą rzecz. W tym momencie tkanina spaliła się, a
Seele ze strachu odskoczyła, odrzucając tą rzecz. Spojrzała najpierw na swoje
dłonie. Mimo iż cała tkanina spaliła się jednocześnie, jej ogień nie tchnął, co
wydało jej się na wymiar dziwne, gdyż cały czas trzymała ją. Potem na spaloną
tkaninę. Lecz po niej nie został ślad, jednak zostało to co skrywała. Była to
rękojeść. Zwyczajna rękojeść.
-
Po co dał mi rękojeść? Nawet nie miecz. Nie obronie się tym – pomyślała i
zbliżyła się do rękojeści. Nie widząc w niej nic szczególnego wzięła ją do ręki
i bliżej obejrzała. Wtedy zauważyła, że rękojeść bardziej przypomina flet. A
może pół na pół?
-
Dość dziwne – powiedziała Seele do siebie – Jak można grać na rękojeści?
I
wtedy podniosła rękojeść i przyłożyła do ust. Zaczęła grać. I nagle dookoła
niej rozpalił się okrąg. Szczelnie ją otaczając. Przestała ze strachu grać. Nie
wiedziała też jak wydostać się z ognistego okręgu. I w tym momencie z okręgu
uformował się ogromny feniks. Wyleciał w górę. Rozprostował swoje palące się
skrzydła nad Seele i na tle feniksa pojawił się ledwo widoczny chłopak. Miał
zasłonięte pół twarzy czarną chustą, na ramiona miał mocno ściśnięte bandaże.
Na plecach sterczał mu miecz. Seele krzyknęła z przerażenia. Ale to nie był
koniec niespodzianek. Teraz do uszu Seele dotarł przeraźliwy krzyk. Nigdy nie
słyszała niczego podobnego. Przez promienie ognistego okręgu dowidziała
zielone, większe o wiele od zwykłego człowieka potwory – do niczego nie
podobne. To było już o wiele za dużo. Zaczęła krzyczeć. I w tym momencie
przeraźliwie krzyknął feniks nad nią, ogłuszając dziwne stwory, a nie
zagłuszając samej Seele.
Stwory
zaczęły jęczeć z bólu. Były naprawdę szkaradne. Ogromne, łyse. Bez zębów i z
wielkimi pałkami. Skromnie ubrani. Kryjąc tylko dolne części ciała. I do tego
były całe włochate.
Seele
zauważyła co robi w tym momencie Feniks i poczuła dziwną więź z nim, której nie
rozumiała. Złapała mocniej za rękojeść i wtedy feniks wraz z postacią młodego
mężczyzny skierowały się w rękojeści tworząc z nią całość. I nim to się stało.
Seele z dziwnego przymusu zamknęła oczy. Poczuła się nagle lekko. Nie trzymała
już żadnej rękojeści. Nie czuła torby przepasanej przez ramię. Nie czuła nic.
Spróbowała otworzyć oczy. Widziała ciemność. I nagle po raz kolejny pojawił się
feniks. Okrążył ją, a następnie wylądował przed nią. A Seele nie mogła się
nawet ruszyć. Mogła tylko patrzeć. Feniks ponownie rozprostował skrzydła i
pojawiła się postać tajemniczego mężczyzny. Był młodym i ładnym chłopcem. W
wieku Seele. Patrzyli na siebie nic nie mówiąc. Nagle chłopak skłonił się przed
nią. Nic nie mówił, Seele zrozumiała, że nie może mówić i dlatego ma opaskę na
twarzy. Chłopak wstał i cofnął się do feniksa. Ten przymknął skrzydła i Seele
znalazła się w rzeczywistym świecie. Znów
widziała te straszne stwory. Jednakże feniks przestał krzyczeć, a one wróciły
do normalności. Seele zauważyła że tam gdzie powinien widnieć stalowa płyta jej
miecza, palił się wyraźny ogień. Przeraziła się. Jednak nie znała innego
wyjścia z sytuacji, niż użycie tego aby pokonać owe stwory. Bała się odkrycia
drzemiącej w rękojeści mocy. Lecz wzięła duży zamach i zarzuciła płomieniami w
stronę zielonych stworów. Płomienia poleciały posłusznie w kierunku
napastników, parząc ich. A najbliżej stojących poczęły wręcz topić. Seele
zemdliło na ten widok. Zielona skóra, niczym stopiony wosk zaczęła spływać po
ogromnych cielskach dziwnych stworów.
I
nagle Seele zrobiło się słabo. Nie od następujących widoków, tylko tak po
prostu. Kolana zaczęły się pod nią uginać. Powieki powoli zamykały się, mimo
sprzecznej woli dziewczyny. I spadła. Teraz leżała twarzą do błękitnego nieba.
Ogień na około niej zmniejszył się, pozostawiając małe płomyczki i nie
wypalając leśnej trawy. Ostatnie co zdążyła jeszcze zobaczyć, to postać
kolejnego chłopca. Która brała ją na ręce i wtedy Seele zemdlała.
Jestem w miarę kumata xd jakoś dam rade ;d
OdpowiedzUsuń